Jeszcze jakiś czas temu mój dzień zaczynał się zawsze tak samo. Włączałam tv i telewizję śniadaniową. Potem telewizorek do mnie mówił tak do południa. Potem chwila przerwy, potem znowu po południu coś miałam do oglądania. I wcale nie miałam wrażenia, że marnuję mój cenny czas. Telewizorek po prostu był moim towarzyszem. Potem zaczęłam opiekować się Dziewczynką i telewizorek przestał do mnie mówić a zaczęła mówić Dziewczynka. Oglądałam tylko telewizję śniadaniową. A potem też przestałam. Ostatnio włączyłam sobie ot, tak bo była chwila. I osłupiałam. Czy to zawsze miało taki poziom? czy ja odleciałam w inne rejony? Z przyjemnością wyłączyłam. Czy coś straciłam nie oglądając telewizji? nie wiem. Wybieram od czasu do czasu jakiś program. Na przykład "Jeden z dziesięciu", albo ... . Jednak nie oglądam nic więcej, tylko ten teleturniej, w dodatku go nagrywam i oglądam po trzy odcinki :).
Co równie ważne S też zaczął oglądać wybrane programy, jakieś pokery, sporty itp. Rafał nie ogląda telewizji w ogóle. Macias ogląda namiętnie. Jeden program. Z serialami. Ale Macias się wyprowadził.
Czyli teoretycznie telewizor robi za kurzołapacz :) i chyba mi z tym na razie dobrze.
To chyba najlepsza z minimalistycznych zmian w moim życiu :)
He, he, miałam tak samo. W ciąży na kanapie - rano śniadaniówka od ósmej do jedenastej, na przeczekanie mdłości. Było mi wszystko jedno, byle coś odciągało uwagę, bo sama myśleć nie umiałam. Ale kiedy kilka miesięcy po urodzeniu dziecka na chwilę włączyłam - szok. "To zawsze miało taki poziom?".
OdpowiedzUsuń