poniedziałek, 19 lutego 2018

Nowojorskie ślicznotki

New York beauty quilt czyli nowojorskie ślicznotki. Moja zmora i ufok najstarszy. Top uszyłam w 2015r. i mnie zablokowało. To był najładniejszy dotychczasowy top, z najładniejszych szmat. I ja mam TO wypikować? Przecież zepsuję. I leżało w szafie, po roku przestałam TO nawet wyjmować. Przygotowane było wszystko, łącznie z lamówką. Plecki i wypełnienie już dawno poszły w inne projekty :) a To leżało. Pikowanie to moja pięta Achillesowa. Aż nadszedł pomysł aby pojechać na longarma do Hani i coś trzeba było wziąć a ja nie mam dużych prac do dokończenia (przecież boję się pikować dużych rzeczy). Zajrzałam do szafy, a tam na samym dnie, samego dna piekła leżały ślicznotki.Teraz albo nigdy. Wypikowałam je po prostu trzmielem, pijanym z lekka. To był mój pierwszy wypikowany na longarmie quilt. I są skończone :) Lamówka czekała razem z nimi na lepsze czasy.






I wiecie co? One znowu idą do szafy. Bo jak sobie pomyślę o plamach z barszczyku, masła, herbaty, kawy  to wsuwam je głębiej do szafy, aby ich nikt nie znalazł :)

Pozdrawiam serdecznie
Karolina z Pracowni pod Aniołem
PS. Zdjęcia wykonał Mój Mąż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz