wtorek, 5 grudnia 2017

Historia pewnej zazdrostki

Syn poprosił mnie o zazdrostkę. Do kuchni. "Od basenu nas widać wieczorem". Ok. Pojechałam, zobaczyłam. Faktycznie widać od basenu, czyli ze stu metrów. Nie ukrywam, że trochę to trwało zanim uszyłam. Ale uszyłam. Śliczną, białą, batystową. Przeprowadziłam konsultacje z zamawiającym, czy robić pieczątki dla ozdoby. Zgodził się na pieczątki. No to wymieszałam farbę i zrobiłam trzy pierwsze, pięknie wyszły, miodzio po prostu. I przesunęłam tę piękną białą zazdrostkę i wciepłam jedno uszko do farby...Oż piekło i szatani, cholera by to wzięła a szlag trafił. Do prania, oczywiście nie zeszło. Odebrałam dwa przeszkadzające telefony, złość zmieniła się w irytację, a irytacja pozwoliła myśleć kreatywnie. Mam przecież barwniki, może jak zafarbuję na szaro to tego cholerstwa nie będzie widać. Zamoczyłam na noc w ekstrakcie. I cierpliwie raczyłam się nalewką, trzeba się pocieszyć. Rano obejrzałam, prześwitują z lekka trzy wzorki, które tak pięknie wyszły. No to znowu za farbki i dalej robić bardzo, bardzo ostrożnie pieczątki. Poniżej efekt zmagań. Mi się podoba. Dodam tylko, że fronty szafek u syna są w kolorze stalowym więc będzie pasować :)


Pozdrawiam serdecznie
Karolina z Pracowni pod Aniołem